Eksploracja, Ukraina, W Strefie

Czarnobyl, wyprawa do Strefy Wykluczenia – przygotowania i Kijów, dzień I

Nadchodził dzień wyjazdu. Pakowanie, sprawdzanie sprzętu, dzień jak co dzień. Między naszymi standardowymi czynnościami ciągle pojawiał się niepokój. Jak to będzie z tym wszystkim, czy pogoda będzie odpowiednia, czy nie sypnie śniegiem, a może zacznie lać jak z cebra? To tylko niewielka część dziwnych pytań jakie zadajemy sobie zawsze przed wyjazdem w takie miejsca. Dużo rzeczy musiało się w ciągu tych dni odpowiednio zgrać.

Chwila niepewności

Przejdź do drugiego dnia, w którym rozpoczęliśmy eksplorację Prypeci. Więcej zdjęć na końcu tekstu.

Nasz wyjazd do Zony przypadał na 06.03.2016, co mogło zaowocować wieloma niespodziankami pogodowymi i innymi wynalazkami niesprzyjającego losu. Mogło być za zimno, mogło być za mokro, mogło być biało. To nie był największy problem. Wyjazd do Strefy planowaliśmy już od wielu lat, albo nie było czasu, funduszy albo po prostu możliwości. Co jakiś czas dochodziły do nas informacje o planowanych wyjazdach od Krystiana, który to kusząco zachęcał do wyjazdów do Strefy. To nam odpowiadało. Żadnych turystycznych wybryków z jakimś biurem. Zależało nam na bardzo „naturalnym wyjeździe”. Oznacza to mniej więcej tyle co wyjazd samemu bez ograniczeń narzucanych przez organizatora. Do tego Krystian od razu, że tak powiem, kliknął :) Z tym Gościem możemy jechać do piekła i z powrotem!

Wracając do przygotowań, zdecydowaliśmy się na wyjazd. Tak, start 06.03! Są wolne miejsca, idealny moment, na wizytę w Strefie. Przyroda jeszcze śpi, miasto wyglądać będzie jak po katastrofie, bez liści, martwe i ciche. Do tego szanujące się portale pogodowe wskazywały 20 dni przed wyjazdem na praktycznie idealną pogodę w Prypeci i całej Strefie Wykluczenia. To było to! W tym momencie, kiedy podejmowaliśmy decyzję byliśmy na Dolnym Śląsku w Villa Greta, gdzie standardowo czyniliśmy dobro. Decyzja zapadła, jedziemy. Szybkie myśli przeszyły nam czaszki, co jeszcze potrzebujemy? Zaklepać termin u Krystiana, transport, może nocleg? Co jeszcze? Hmm, Strefa jest poza Unią Europejską więc paszporty! Niby nic, do czasu kiedy okazało się, że Renata posiada jeszcze ważny paszport ale mój ważny był minus 2 lata :) Wtedy wszystko zawrzało. Zazwyczaj zdobycie paszportu w ciągu 10 dni graniczy z cudem, szczególnie nie mogąc zareagować od razu (byliśmy wtedy 460km od domu). Postawiliśmy cały wyjazd pod znakiem zapytania. Tak się złożyło, że zaplanowaliśmy powrót do domu na czwartek, 18.02.16. Dzień wcześniej odwiedziliśmy największe źródłu neutronów w Polsce czyli reaktor Maria w Narodowym Centrum Badań Jądrowych w Świerku. Postanowiliśmy załatwić sprawę paszportu w piątek po powrocie. Oczywiście się tak nie stało :) Ciśnienie ciągle narastało ponieważ do poniedziałku w następnym tygodniu musieliśmy potwierdzić naszą obecność. Nadszedł pierwszy dzień urzędowy w tygodniu a w raz z nim wizyta w urzędzie. Szybkie zdjęcie, wizyta w okienku, spacer do banku, powrót do urzędu z druczkiem potwierdzającym opłatę i ponowna wizyta w okienku. Tu postanowiliśmy spróbować przyspieszyć wydanie mojego paszportu przez wizytę u przemiłej jak się później okazało pani dyrektor urzędu (którą serdecznie pozdrawiamy!). Szybka rozmowa, kilka uśmiechów, zwątpienie (brak gwarancji przyspieszenia i w razie czego brak możliwości wydania tymczasowego paszportu, jednak dostaliśmy gwarancję, że dokumenty wyjdą od razu po złożeniu). Znowu powrót do okienka, tym razem z żółtą karteczką z tajnym kodem i podpisem, który pani w okienku od razu rozszyfrowała i wiedziała co ma z tym zrobić. Wniosek wypełniony, zdjęcie zeskanowane, odciski pobrane, potwierdzenie odbioru przekazane. Serce mi mocniej zabiło jak na wieść o nadchodzącej tragedii, kiedy przeczytałem datę odbioru a był to 21 marzec roku pańskiego 2016. Mimo tego powędrowaliśmy do domu z niknącą nadzieją na wyjazd i skontaktowaliśmy się z Krystianem. Przekazaliśmy mu dobrą nowinę i czekaliśmy…

Piątek rano, 10:00. Godzina sądu ostatecznego, będzie a może nie? Strach zatykał mi gardło więc rozmowa telefoniczna nie wchodziła w grę, poza tym nie lubię :) Szybki rzut oka na druczku zaowocował zdobyciem ważnej informacji: status odbioru można sprawdzić online! Jest rozwiązanie, spamowanie F5 ;) I tu rozczarowanie, wielki, czerwony napis informował, że paszport nie jest gotowy do odbioru. Czajnik zagotował się tak, że gwizdek nie wyrabiał :) Chociaż może bardziej rozczarowanie, złość i zwątpienie. Wszystko było gotowe oprócz tego durnego paszportu. Jak można było tego nie dopilnować wiedząc o wyjeździe wcześniej, ciągle się pytałem siebie i Renaty. No nic, pomyślałem, może za jakiś czas sprawdzę jeszcze raz. Byłem grzeczny w tym roku więc może trochę szczęścia dostanę od dobrej wróżki :)  Po chwili spamowania F5 pomyślałem, że są lepsze rzeczy do zrobienia niż wycieranie przycisku i zająłem się swoimi sprawami.
Było siedem i pół dnia do potwierdzenia wyjazdu plus weekend. Problem polegał na tym, że w weekend urzędy są opuszczone i nikt tam nie siedzi a termin odebrania paszportu zmniejszył się tylko o 4 dni od zapowiadanego miesiąca. Powiedziałem wtedy, że może następnym razem… ale nadal miałem gdzieś z tyłu głowy szczątki nadziei. Po jakiejś godzinie postanowiliśmy odwiedzić już świetnie nam znaną stronę obywatel.gov.pl gdzie numer zlecenia wpisywaliśmy odruchowo ;) Za sterami usiadła Renata, przedyktowałem numer i nastąpiła chwila w której czas wydawał się płynąć wolniej. Czubkiem wskaźnika na swoim Wacom’ie, Renata rozpoczęła proces wciskania przycisku „Sprawdź”. Bit po bicie poleciało zapytanie do bazy danych urzędu. Po chwili pojawił się komunikat. Nie patrzyłem na ekran. Bałem się ale bylem pozytywnie nastawiony :) Nie dopuszczałem do siebie myśli o planowym terminie realizacji i braku gwarancji na wcześniejszy sukces oraz tych 99,99% szans na niepowodzenie. Zielone? O to inaczej niż wcześniej pomyślałem. Komunikat był zupełnie odmienny od tego, który widzieliśmy przez ostatnie kilka godzin. Ramka i tło były zielone a napis w środku mówił coś o możliwości odbioru. Było to tak nierealne, że sprawdziliśmy dwa razy czy wpisaliśmy poprawny numer zlecenia. „Jeeeeeeeeeeeeeest!!!!” – wykrzyknąłem, „…jedziemy do Strefy!”.

Tu pewność, że jedziemy była już tak duża, że wszelkie możliwe niepowodzenia były nieistotne. Czułem się świetnie! Rzuciliśmy to co robiliśmy, odpaliliśmy nasz dyliżans i pognaliśmy jak szaleńcy do urzędu. Ponowna wizyta w tym samym okienku u tej samej pani. Oddałem stary paszport, wrócił do mnie z dwiema pięknymi dziurkami i wielkim stemplem ANULOWANO. Szybki skan odcisków, które potwierdziły moją tożsamość, wcześniej oddałem też do analizy przez panią mój dowód osobisty, który już całkowicie upewnił ją, że ja to ja. Szybki podpis i przekazanie tego małego cudeńka pozwalającego mi na wyjazd zostało dokonane.
Dopiero po paru godzinach przypomniałem sobie, że dobrze byłoby powiadomić Krystiana o zaistniałej sytuacji :)
Napisałem, że mam w ręce świeżutki, pachnący paszport gotowy na podbój świata! Krystian zapytał wtedy czy mimo tego nadal chcemy jechać? Hmm, co? Zdziwiony pytaniem odpisałem, że ostatnią rzeczą po tych nerwach jest rezygnacja z wyjazdu :) No i zaczęło się czekanie. Okrutne czekanie na kolejną niedzielę, na którą wyjazd miał przypadać. Nie opuszczało mnie poczucie, że wszystko się uda, a rzadko mi się to zdarza. Może w końcu ten gwiezdny pył zrobił coś dobrego ;)

Czas mijał, ustalaliśmy szczegóły wyjazdu na grupie. Przelew wysłany (też były z tym kombinacje ale mniejsza z tym), zakupy zrobione, wszystko ustalone, nadal czekamy. Najdziwniejszy był spokój jaki mnie opanował. Nie przejmowałem się już zbytnio niczym tylko czekałem do czasu wyjazdu. W tak zwanym międzyczasie ustaliliśmy naszą trasę. Nie opłacało się nam jechać do Warszawy gdzie wszyscy się zbierali. Znaleźliśmy miejsce w którym nasze trasy się przecinają i odległość jest optymalna. Były to okolice Chełmu, tuż przy granicy z Ukrainą. Znaleźliśmy zajazd Trzy Dęby, który był obiecującym miejscem na pozostawienie naszego dyliżansu na czas naszej nieobecności w kraju. Szybki telefon, ustalenie stawki za dzień i gotowe. Mamy plan :) 380km w stronę granicy i 4,5 godz. w samochodzie to lepsze niż 380km do Warszawy, 4,5 godz. w samochodzie i kolejne 2,5 godz. w busie aby dojechać do miejsca w którym mogliśmy się spotkać i uniknąć dodatkowych kilometrów, optymalizacja ;) Plan został potwierdzony i oczekiwał na wykonanie.

„Turistyyyy”

Ostatecznego pakowania nadszedł czas. Nasz sprzęt foto nie jest ani lekki ani mały. Dylemat co zabrać pojawił się od pierwszej chwili. Postanowiliśmy zabrać minimum sprzętu, który i tak zajmował dużo miejsca. Nie mamy problemu z dostosowaniem sprzętu do sytuacji ale tym razem nie wiedzieliśmy jakie będzie tempo, nie znaliśmy miejsc jakie odwiedzimy ani możliwości zamiany czy pozostawienia różnych elementów wyposażenia. Musieliśmy być mobilni, nie obładowani i gotowi na cały dzień chodzenia. Do tego jedzenie, woda i co zrobić z naszym przyjacielem statywem.

Wyjazd zaplanowaliśmy na godzinę 18:00 aby spokojnie dojechać do naszego punktu przesiadki. Ekipa wyruszała z Warszawy o godzinie 22:00.  Wszystkie rzeczy były już spakowane parę godzin wcześniej. Zaczął się najgorszy okres – czekanie. To okres, w którym czas wydaje się zatrzymywać a ważnych rzeczy nie ma już sensu zaczynać :)

18:00. Start. Trasa jak każda inna, skok na autostradę, wypad z niej na samym końcu w Rzeszowie a potem powolne dryfowanie w stronę punktu X. Dojechaliśmy przed 23. Było zimno. Ponownie rozpoczęła się martwa strefa czasu. Czekaliśmy kolejne 3 godziny aż w końcu nastąpił oczekiwany moment fuzji z resztą ekipy. Nasz dyliżans odstawiliśmy na tył zajazdu i sami zapakowaliśmy się do busa. Większość już spała (po jak się okazało później niezłej imprezie :)) Jechaliśmy z ludźmi, których wcześniej nie znaliśmy. Obce twarze, obce głosy. Mimo tego większość wydawała się już znać między sobą. Jechało z nami parę osób, które miały już szczęście bycia w Strefie kilka razy. Część znała się z wcześniejszego urbexowania. Mijały kilometry a my zamienialiśmy tylko krótkie zdania kończone zazwyczaj uśmiechami.
Około godziny 3:00 czasu środkowoeuropejskiego dojechaliśmy do granicy z Ukrainą. Przejazd przez naszą część granicy minął szybko. Chwilka na moście ponad Bugiem i jesteśmy na Ukrainie. Ale przed nami jeszcze druga kontrola. Zatrzymaliśmy się do sprawdzenia paszportów. Wszyscy byli zmęczeni ale pełni dobrego humoru :)
Na zewnątrz panowało pewne zamieszanie. Typowi celnicy mieszali się z trochę mniej typowymi celnikami w bardziej oficjalnych mundurach. Po chwili wpadł do środka busa ukraiński celnik z super fajnym pieskiem nieznanej mi rasy. Miał trochę zezłoszczony wyraz twarzy (celnik, nie pies :) ). Może tak po prostu wyglądał a może miał zły dzień. Przeszedł się po autobusie i dochodząc do naszego miejsca (w międzyczasie zdążyłem pogłaskać tego super fajnego niuchającego pieska) i z jeszcze większą pogardą na twarzy niż miał dotychczas rzekł: „Turistyyyy” rozglądając się dookoła, obserwując nasze skruszałe twarze :E

dawna-kraina-lazienki-ukraina
Ciekawe :)

Czekaliśmy chwilę aż ktoś odbierze od nas paszporty. Przyszedł czas na nieodzowny element każdego postoju – załatwianie potrzeb fizjologicznych. W oczekiwaniu na dalszy rozwój sytuacji postanowiliśmy odwiedzić najbliższą toaletę. Pierwsze zebranie grupowe przed wejściem, pierwsza prawdziwa wymiana zdań, kilka żartów i uśmiechów. Każdy z nas zapłacił nadgorliwej pani 5 Hrywien i udaliśmy się za drzwi blokowane wielkim maglock’iem. Tu naszym oczom ukazały się troje drzwi. Wtedy jeszcze nieznany mi Tomek otwierał je po kolei, ciągle zastanawiając się czemu wszędzie są prysznice :E
Tak właśnie przywitała nas Ukraina, klasycznymi bezsedesowymi toaletami :) Te niecodzienne urządzenia sanitarne, znane były tylko tym, którzy odwiedzili wcześniej Ukrainę :). Opuszczając pomieszczenie padło jeszcze kilka komentarzy na temat zastanych urządzeń sanitarnych oraz ciekawych obrazków na drzwiach. Śmiechu nie brakowało :)

Kontrola celna wydawała się nie mieć końca. Czekaliśmy jeszcze trochę aż do busa wszedł nasz kierowca Grzegorz z kartkami. Jakież zdziwienie ogarnęło wszystkich, kiedy okazało się, że są to deklaracje celne wydane po raz pierwszy w historii wyjazdów. Pytania były standardowe. Typowe dane osobiste, pytania o bagaż, jego zawartość, o ilość gotówki i deklaracje przedmiotów wymagających oclenia. Wypełnione i przekazane. Czekamy. Po kolejnej przepaści czasowej, dotarła do nas wiadomość o konieczności opuszczenia busa i wyładowaniu wszystkich bagaży. Było dość późno, wszyscy byli zaspani i lekko podenerwowani ale pełni lekko ciętych żartów :)
Na wielkim stosie wylądowały nasze bagaże podręczne i te z bagażnika. Było to już trochę niepokojące bo cały czas słyszeliśmy, że jest to sytuacja niecodzienna a nikt nie mówił co się dzieje. Przekierowano nas do budynku gdzie wszystko stało się jasne. Kontrola bagażu. Utworzyła się mała kolejka, każdy oddawał swoją deklarację oraz wrzucał swój bagaż do wyglądającej jak nowa, maszyny prześwietlającej promieniami X. To był pierwszy kontakt rzeczy z promieniowaniem podczas naszej wyprawy ;). Na końcu taśmy stał znany już nam celnik z super fajnym pieskiem ciągle niuchającym. Tym razem jego twarz była rozjaśniona, sam był jakby bardziej troskliwy i uprzejmy. Piesek jak zawsze pierwsza klasa niuchacz, wszędzie wtykał swoją czarną truflę, łapczywie pochłaniając ogromne ilości powietrza. Wiedząc czego szukał i jak został do tego przekonany i wyszkolony, budzi we mnie złość. Ktoś jednak to musi robić.
Część osób uraczona została dodatkową, bardziej szczegółową kontrolą, co trwało dłuższa chwilę. Na zewnątrz już wyluzowani szczęściarze, którzy przeszli kontrolę oddawali się srogim żartom poprawiającym wszystkim humor, jeszcze bardziej luzując atmosferę. Wtedy też dowiedzieliśmy się co było powodem naszej niespodziewanej kontroli. Ci bardziej oficjalnie wyglądający celnicy byli przedstawicielami komórki kontrolującej pracowników granicy, oraz wraz z nimi, wyższej rangi zwierzchnik tychże celników. To było właśnie powodem prezentacji możliwości nowych maszyn prześwietlających i skuteczności działania organów celnych. Ruszyliśmy w dalszą podróż.

Każdy kto jechał busem dłużej niż godzinę wie, jak to jest. Miejsca na nogi mało, pozycja do spania jest zawsze niewłaściwa, coś gniecie, coś stuka, coś się rusza, tu boli, tam się obija. Zawsze pojawia się walka z chęcią do spania i ogólnym rozbudzeniem. Udało się nam jednak zasnąć na chwilę. Nastała cisza, ciemność i płytki sen pochłonął nasze umysły. Bum! coś spadło i po śnie. Jedziemy dalej, ktoś coś mówi, radio cicho gra, warkot silnika, nierówności na drodze. Uroki podróży. Po chwili znowu przyszedł sen. Przerwa! Zerwaliśmy się obudzeni zimnem wciskającym się przez otwarte drzwi i okrzykiem Grzegorza kierowcy. To Sarny i przyjemna restauracja przy stacji benzynowej, nasz pierwszy planowany postój na Ukrainie. 7:20, zjedliśmy śniadanie, część wyskoczyła na fajeczkę, trochę pogadaliśmy, dużo się pośmialiśmy ale wszystkich i tak dopadało lekkie zmęczenie. Część osób (w tym ja) zakupiła swoje nowe startery z numerem ukraińskim. Okazało się, że pierwszy miesiąc netu jest za darmo, co bardzo nas ucieszyło. Doładowania, które kupiliśmy przedłużyły ważność numerów do 365 dni. Radość długo nie trwała bo pojawił się małe problemy z aktywacją :) Roaming w naszej sieci nie przewidywał transferu danych a raczej ja nie przewidywałem używania go bo cena za 100kb wynosiła 4,92pln, co szybko zakończyłoby się zawałem po synchronizacji aktywnych aplikacji w komórce :) Z niewielką pomocą, udało się nam aktywować numery i cieszyliśmy się świetnym internetem za darmo z prędkością zwaną Edge ;) Ale sieć była w zasięgu, zazwyczaj…
Jadąc dalej powitała nas Jutrzenka i  powoli uwalnialiśmy się od nocy. Mimo tego sen zwyciężył i zabrał nam świadomość na dłuższą chwilę. Zostało nam jeszcze 200km. Co jakiś czas zachwycaliśmy się piaszczystą glebą i rozciągającymi się po horyzont bezkresnymi lasami.

Kijów

Wjazd do Kijowa nie różnił się niczym od wjazdu do innych miast. No może poza kilkoma drobnostkami. Bloki. Dość przytłaczający widok. Większość w stanie opłakanym, szare, przykre, dość depresyjne albo niedokończone czy opuszczone. Duże ilości jednych i drugich. Socjalistyczny spadek po byłym ustroju. Mimo tego ludzie wydawali się, żyć władnym życiem, nie zwracając uwagi na to w jakim otoczeniu żyją. Chociaż co ja tam wiem, siedziałem w busie, patrząc przez szybę, biernie mijając wszystkich ludzi. Co mają zrobić? Dostosować się i żyć. Kolejny widok uciszył wszystkie żarty. Nie było nikomu do śmiechu. Widok nieprzyjemny dla nikogo a w szczególności dla poszkodowanych. Przejeżdżając jedną z ulic, naszym oczom ukazały się niebieskie sygnały milicyjne, zbiorowisko ludzi oraz straż. Karetki (jeszcze?) nie było. Była tylko biała płachta, ręce spoczywające w bezruchu na asfalcie, torba z zakupami i duża, ciemna plama krwi. Obok stado gapiów i roztrzęsieni ludzie z telefonami w ręce i twarzami białymi jak to płótno. My jechaliśmy dalej. Każdy zamilknął na chwilę.

Dalsza podróż ujawniła jeszcze więcej bloków widm. Wczesnomarcowa pogoda podkreślała dodatkowo szarość tych miejsc. Mimo tego puste, niedokończone wieżowce wzbudziły pozytywne emocje wszystkich urbexujących :)
Po dłuższej chwili wyłonił się nasz hotel. 25 pięter i zwał się Hotel Turysty. Lobby, czyste zadbane, robiące dość pozytywne wrażenie. Nie było to 5* ale też nic strasznego. Było czysto. Szybki check-in, odebranie kluczy i jazda windą na 15 piętro gdzie znajdowały się nasze pokoje.

dawna-kraina-kijow-1
Widok z naszego pokoju na 15 piętrze.

Tu zapach był trochę dziwny ale nie przykry, dziwny. Pokój okazał się czysty, pościel biała i również czysta. Dwa łóżka, szafki, lampki, i dwie szklaneczki oraz telewizor i dwa zestawy do szycia na wypadek wszelakich rozpruć. Łazienka okazała się w trochę gorszym stanie, płytki nierówne, fugi trochę cierpiały na upływ czasu a wanna wiele już przeszła. Mimo tego sama łazienka była czysta. Cztery ręczniki i zestaw jednorazowych mydełek spoczywały przy również czystej umywalce. Szybko się ogarnęliśmy i o 15:00 spotkaliśmy się z resztą ekipy na dole w lobby. Postanowiliśmy spędzić resztę dnia na mieście, przejechać się metrem i zwiedzić kilka miejsc.

Szybki spacer, kilka typowych atrakcji turystycznych, ładne budynki w centrum, pomniki. Potem stacja metra, zakup żetonów, przejście przez bramki czyhające z otwartymi paszczami na śmiałków, którzy pomylą otwory na żetony w bramkach, przez które przechodzili :E
Muzeum było zamknięte. Poszliśmy dalej. Kilka zdjęć, mały spacer, znowu jazda metrem, jazda jednymi z dłuższych schodów ruchomych, krótki spacer i naszym oczom ukazał się Majdan. Ten sam Majdan na którym wielu ludzi straciło jakiś czas temu życie. Akurat w tym dniu ulice były zamknięte bo rozpoczęły się dni świąteczne. Na dzień następny przypadał Dzień Kobiet. Bardzo ważne święto, nie tylko na Ukrainie :)
Obeszliśmy cały Majdan zatrzymując się w kilku miejscach, robiąc zdjęcia i dyskutując na temat sytuacji jaka zaszła w tym miejscu. Ogromna tragedia dla wielu ludzi. Na chodnikach stały pojedyncze osoby ale i grupki ludzi, rodziny, które przychodziły zapalić świeczkę przy portretach swoich bohaterów. Ta tragedia pochłonęła synów, mężów i dziadków.

Na Majdanie dopadł nas zmrok. Zdążyliśmy jeszcze podejść na pobliski punkt widokowy zobaczyć panoramę miasta. Było już całkiem ciemno. Udało się jednak zrobić kilka zdjęć nocnych. Na ulicach nie mogliśmy już zobaczyć za wiele. Zrobiło się przeraźliwie zimno więc udaliśmy się do dużej galerii, gdzie zatrzymaliśmy się w bardzo fajnej restauracji sushi.

dawna-kraina-sushibarTu oczywiście piwo zamówili wszyscy :) My dodatkowo uraczyliśmy się świetnym sushi. Wyrzuciłem tylko z zestawu pałeczki krabowe i zostawiłem łososia. Tyle mi wystarczyło, reszta była idealna, dwa razy :)  Wieczór spędziliśmy na rozmowie o Zonie, wcześniejszych przygodach, o tym co nas czeka i planie na następny dzień. Droga powrotna był dość analogiczna do drogi jaką się tu dostaliśmy, metro i spacerek :) W hotelu spędziliśmy jeszcze chwilę w restauracji popijając piwo. Część ekipy zjadła jeszcze drobny posiłek. Trzecie piętro było kuszące dla wielu ale najwyraźniej wszyscy byli bardzo zmęczeni i chcieli udać się jak najszybciej do pokoi aby odespać tę długą podróż. Poszliśmy spać, nie mogąc się doczekać drugiego dnia naszej wyprawy.

dawna-kraina-kijow-metro
Jedna ze stacji metra w Kijowie.
dawna-kraina-metro-kijow
#mobileonly ;)
dawna-kraina-kijow-17
Druga co do głębokości stacja metra w Kijowie. Długo się jechało na górę. Standardowych schodów brak. I tak by nikt nie chodził :)
dawna-kraina-kijow-7
Podczas szybkiego spaceru mijaliśmy kilka ciekawszych budynków w centrum Kijowa.
dawna-kraina-kijow-6
Budynek teatru w Kijowie.
dawna-kraina-kijow-5
Transport publiczny w Kijowie ma już swoje lata. Niektóre egzemplarze powinny dawno trafić do muzeum motoryzacji, inne jeszcze mogą pojeździć, według odrobinę naciągniętych norm :) Były też całkiem nowe pojazdy.
dawna-kraina-kijow
W każdą stronę coś jest :)
dawna-kraina-kijow-10
Szaleńczo oblegany pomnik przez dzieci. Każde chciało mieć zdjęcie z bohaterem.
dawna-kraina-kijow-12
Postanowiłem dołączyć do tłumu w niecodziennym stylu :) Liczy się radość dzieci!
dawna-kraina-kijow-11
Lekko przyspieszonym krokiem przemierzaliśmy ulice Kijowa.
dawna-kraina-kijow-16
Na każdym kroku było coś do zobaczenia. Mieliśmy niestety mało czasu a brak snu zaczynał dawać o sobie znać.
dawna-kraina-kijow-15
W wąskich uliczkach Kijowa można trafić na takie cuda :)
dawna-kraina-kijow-14
Muzeum, do którego zmierzaliśmy okazało się zamknięte. Święto i koniec.
dawna-kraina-kijow-13
W Puzatej Chacie najedliśmy się do syta. Koszt znikomy, jedzenia dużo. Jedno lepsze, drugie troszkę mniej (nie lubię śmietany, była praktycznie wszędzie). Ogólnie było bardzo smacznie. A na koniec piwko i ciasteczko :)
dawna-kraina-kijow-20
Na Majdan trafiliśmy tuż przed samym zmrokiem.
dawna-kraina-kijow-19
Plac robi wrażenie, tragedia jak miała tu miejsce szokuje.
dawna-kraina-kijow-21
Niedaleko Majdanu sklepy i restauracje rozświetlają wieczorne chodniki.
dawna-kraina-kijow-22
Ściemniało się coraz szybciej. Postanowiliśmy obejrzeć jeszcze panoramę miasta.
dawna-kraina-kijow-23
I znowu #mobileonly ;)
dawna-kraina-kijow-24
Mimo zmroku, ludzie nadal dobrze się bawili i robili sobie zdjęcia. Robiło się coraz zimniej i ciemniej.
dawna-kraina-kijow-27
Wieczorna panorama na pozostałą część Kijowa. Ruchliwe ulice stolicy dawały przyjemny, ciepły blask.
dawna-kraina-majdan-kijow
Zmrok całkowicie pochłonął już Majdan. Wróciliśmy na chwilę, przeszliśmy się aleją gdzie miały miejsce tragiczne wydarzenia, przystanęliśmy przy każdym portrecie, chwilę porozmawialiśmy i poszliśmy dalej. Z mostu dobrze było widać cały Majdan.

Zobacz drugi dzień, w którym rozpoczęliśmy eksplorację Prypeci

Poprzedni wpis
Pałac Piszkowice – czas remontu
Następny wpis
Czarnobyl, wyprawa do Strefy Wykluczenia – wymarłe miasto Prypeć, dzień II

Zobacz podobne

30 rocznica katastrofy w Czarnobylu

30 rocznica katastrofy w Czarnobylu – historia jednego miasta

Czarnobyl, wyprawa do Strefy Wykluczenia – cd. Zakłady Jupiter, dzień III

Czarnobyl, wyprawa do Strefy Wykluczenia – Prypeć, Elektrownia i Zakłady Jupiter, dzień III

Czarnobyl, wyprawa do Strefy Wykluczenia – Radar Duga, Czarnobyl 2, wieże chłodnicze, dzień IV

Czarnobyl, wyprawa do Strefy Wykluczenia – wymarłe miasto Prypeć, dzień II

Zapisz się
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Opinie w tekście
Zobacz wszystkie komentarze