Czarnobyl, wyprawa do Strefy Wykluczenia – cd. Zakłady Jupiter, dzień III
Dookoła las. Lubię taki rodzaj lasu. Kolejne miejsce, którego klimat ciężko jest opisać. Ciche, spokojne, opuszczone budynki głęboko w lesie iglastym. Przeszliśmy przez główną bramę. Wszędzie leży porozrzucany złom. Nie koliduje to z niczym. Podkreśla raczej charakter miejsca.
Za wysokimi murami
Idąc chwilę ścieżką znaleźliśmy kilka ciekawych doustnych masek przeciwgazowych. Niby nic ale wyzwala refleksję. Dotarliśmy do głównych budynków zakładów. Po prawej biurowiec, po lewej hale produkcyjne. Po drodze do biurowca minęliśmy jeszcze charakterystyczne przejście nad chodnikiem. Rozpoczęliśmy eksplorację budynku. Zaraz za wejściem w pomieszczeniu po prawej znaleźliśmy pudło pełne fortranówek. Dla informatyków jest to nie małe znalezisko historyczne :). Nie dość, że fortranówki same w sobie są interesujące, to jeszcze znalezione w takim miejscu! Te małe karteczki wykorzystywane były dawniej, podobnie jak karty pamięci dzisiaj. Zapisywano na nich w języku Fortran (maszynowym, proceduralnym) polecenia wykonywane przez komputer. Szczyt techniki w tamtych czasach. Na studiach otrzymaliśmy od jednego z naszych profesorów taką fortranówkę. Teraz znaleźliśmy całe pudło! Na pierwszym piętrze kolejna niespodzianka. Jeszcze jedno pudło małych karteczek ze ściętym rogiem, które znalazł Tomek (KDS Explor – pozdro!) i z wielką radością nam je pokazał. Słyszał chyba jak przeżywaliśmy nasze wcześniejsze znalezisko ;) Obok leżały resztki komputera. Piękne czasy prawdziwej sztuki obsługi tego sprzętu. Przed wykonaniem trzeba było odrobaczyć cały program praktycznie na kartce :)
Dalsza eksploracja pomieszczeń ujawniła (kiedyś) tajne dokumenty i projekty. Mobilne radary, manipulatory do materiałów promieniotwórczych, wyrzutnie rakiet i inne cudeńka techniki o dziwnych kształtach. W pośpiechu odkrywaliśmy co się dało przeglądając leżące wszędzie dokumenty. Szkoda, że nie zostało to zabezpieczone. Tyle historii bezpowrotnie niszczeje. Chociaż mimo stanu budynków i częściowemu braku okien w biurach, stan dokumentów był zadziwiająco dobry.
Dalej odkrywaliśmy zakamarki tego niesamowitego miejsca. Znaleźliśmy świetnie zachowany magazynek. Dokumenty tam były w stanie idealnym. Kartki jak nowe. Znaleźliśmy także książki, buty, lakier do paznokci nowe przełączniki stykowe i wiele innych elementów. Było tam wszystko!
Doszliśmy w końcu na dach, przechodząc po drodze przez małą halę, w której znajdowały się końcówki systemu wentylacji. Na dachu biurowca widok ponownie powalał. Mieliśmy podgląd na całą okolicę. Sam szczyt zwieńczony był niekoniecznie cywilną anteną, jakby satelitarną. Jej konstrukcja wskazywała na całkowicie militarne rozwiązania. W pełni ruchoma, sterowana z tajnego laboratorium antena :)
Spędziliśmy dłuższą chwilę na dachu. Wrażenia są nie do zapomnienia. Szczególnie z taką ekipą! Po serii zdjęć poszliśmy dalej. Czas nas gonił a przed nami jeszcze kilka miejsc do odwiedzenia. Prawdę mówiąc, na zakłady Jupiter spokojnie można by było przeznaczyć od 4-6 godzin. My mieliśmy dwie. Wracając odwiedziliśmy jeszcze kilka pomieszczeń. Przeszliśmy do hal produkcyjnych.
Hale i pomieszczenia produkcyjne są równie ekscytujące jak pozostałe miejsca. Tu, w przeciwieństwie do biurowca jest więcej złomu i ogólnej, cięższej techniki. Jest zupełnie inaczej. Miejsce, które również bardzo lubię. Kiedy spędzaliśmy czas w halach, chłopaki sprawdzali niższe kondygnacje zakładów wymagające trochę więcej przygotowań. Niestety nie zdążyliśmy tam dotrzeć. Jednak jest już plan na następną wyprawę :)
Nasz czas jaki mieliśmy na eksplorację zakładów Jupiter mijał powoli. Zaczęliśmy kierować się w stronę busa. Idąc zakładowymi uliczkami mijaliśmy sterty złomu, stare samochody i elementy konstrukcyjne o niejasnym przeznaczaniu :) podziwialiśmy także architekturę. Ja zachwycałem się jeszcze lasem, ogrodzeniem i klimatem tego miejsca. Starałem się wchłaniać to miejsce jak tylko mogłem. Muszę tu jeszcze wspomnieć o pogodzie. Jak na początek marca było ciepło i spokojnie. Chmury i wisząca w powietrzu zapowiedź deszczu dodawały uroku. Jednak deszcz nie padał. Lubię taką pogodę szczególnie w takich miejscach. Zbliżaliśmy się ponownie do bramy. Wszyscy zebrali się już przy busie i czekali tylko na nas. A Radziu i ja podziwialiśmy jeszcze ogrodzenie i wieżyczki.
Chwytając promieniowanie
Wyruszyliśmy ponownie do Prypeci. Po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze w niepozornym miejscu ale równie znanym jak cała reszta. W rogu małego placu niedaleko tzw. poligonu SSIR. Po środku lasku znajduje się wielki, żółty chwytak. Tym właśnie chwytakiem wyciągano szczątki konstrukcji i gruz z dachu elektrowni. Przy chwytaku dawka wynosi ok 1,5-2 mSv/h. Tu głównie emitowane jest promieniowanie beta. Dla porównania dawka pod sarkofagiem jest na poziomie od 10-30 razy niższa niż przy większości hotspotów na terenie Strefy. Po serii zdjęć i chwili rozmowy przed chwytakiem ponownie byliśmy w drodze.
Już w Prypeci. Nasza popołudniowa wizyta zawierała dalszą eksplorację miasta, głównie przedszkola i kolejnych bloków oraz innych miejsc, takich jak na przykład sklep z pianinami. Na koniec dnia, kiedy zaczęło robić się ciemno, ponownie rozpoczęliśmy poszukiwania latarni nadającej się do odpalenia. Po kilku nieudanych próbach, znaleźliśmy nowego kandydata. Udało się odkręcić pokrywę, kable i żarówka były na miejscu. Adam z chłopakami zaczął przygotowywać się do odpalenia. My przygotowywaliśmy sprzęt do zdjęć. Część osób poszła na chwilę do pobliskiego bloku. Robiło się coraz ciemniej. Próby odpalenia latarni zaczęły się nieznośnie przeciągać. Pojawił się kłopot z odpaleniem ale chłopaki nie dawali za wygraną. My w międzyczasie poszliśmy zrobić zdjęcie Krystianowi z odpalonymi racami. Ustawiliśmy się ze sprzętem przy pobliskim bloku i zaczęliśmy działać. Zrobiło się już całkiem ciemno. Teraz już tylko blask latarek, i czołówek rozświetlał pobliski teren. Chłopaki dalej męczyli się z agregatem. Pojawił się problem, który definitywnie zakończył próbę odpalenia. Urwała się plastikowa prowadnica do linki zapłonu. Nie było już szans na uruchomienie. Trudno, życie. Ważne było to, że wcześniej się udało. Liczy się także pomysł, chęci i próby a my mieliśmy zdjęcia z poprzedniego dnia.
Zaczęliśmy powoli kierować się do naszego busa. Zbliżał się czas opuszczenia strefy. Po drodze wykonaliśmy jeszcze kilka zdjęć po zmroku. Niestety, prawie w biegu, pospieszani przez naszego przewodnika. Było to całkowicie zrozumiałe. Strefę trzeba było opuścić jak najszybciej, nie było dyskusji. Pojechaliśmy. Zatrzymaliśmy się jeszcze na szybkie zdjęcie elektrowni po zmroku. Tu również na szybko, nie było czasu na statyw ani żadną inną techniczną zabawę. Zostało wysokie ISO, F1.4, stabilna ręka imadło w palcach ;)
Wróciliśmy do Czarnobyla. Po obiedzie postanowiliśmy złożyć wizytę w lokalnym sklepie. Po zmroku przyjezdni nie mogą chodzić sami po ulicach, obowiązuje godzina milicyjna. Poszliśmy z Markiem, naszym przewodnikiem :) W sklepie humor nam dopisywał. Kupiliśmy trochę jedzenia i piwko na wieczór. Poznaliśmy lokalną kulturę i życie po zmroku :) Tomku, Radziu, Marku… Biała zawsze pozostanie w waszej pamięci ;) Ciekawe jak tam nocny rozrabiaka i absztyfikant z ponętnym wąsem, który chcąc doprawić (już gorącą) atmosferę głośniejszą muzyką, pozbawił stabilności jedną z półek sklepowych a tym samym zrzucając z niej cały asortyment :) On się nie przejmował i powrócił chwiejnym krokiem do stolika gdzie czekała na niego mała grupka niewiast, (dokładniej to dwie) w tym Biała ;] Po powrocie do hotelu, zgodnie z tradycją, dzień zakończył się małą imprezą.